Wyniki zebrane podczas lądowania sondy NEAR-Shoemaker na powierzchni planetoidy Eros zostały opublikowane.

Sonda o nazwie Near Earth Asteroid Randezvous (NEAR)- Shoemaker została zaprojektowana w celu badań dwóch niewielkich planetoid – Mathildy i Erosa. W roku 1997 sonda przemknęła obok pierwszej z tych planetoid, robiąc zdjęcia jej powierzchni. Następnie doleciała do Erosa i stała się pierwszym sztucznym satelitą planetoidy.

Od tego momentu zaczęła się kluczowa część misji, polegająca na obfotografowaniu powierzchni Erosa. Gdy wszystkie te etapy zakończyły się sukcesem, NASA zdecydowała się na bardzo ryzykowny krok, polegający na lądowaniu sondy na powierzchni planetoidy. Choć jest to obiekt niewielki (rozmiary 34 na 11 na 11 km, masa 6,7*10 do potęgi 15 kg) i przez to obdarzony małą siłą grawitacji, lądowanie było bardzo trudne, NEAR bowiem nigdy nie był do tego celu zaprojektowany.

Lądowanie jednak powiodło się. 12 lutego 2001 r. sonda powoli osiadła na Erosie. Już w odległości 5 km od niego zaczęła wykonywać zdjęcia. Ostatnie zostało zrobione na wysokości ponad 100 metrów i widać na nim szczegóły gruntu mające rozmiary kilkunastu centymetrów.

Niestety, lądowania nie przeżyła kamera sondy. W dobrej formie był jednak spektrometr promieniowania gamma, który zaczął zbierać dane odnośnie swojego najbliższego otoczenia.

Najnowszy numer tygodnika „Nature” przynosi trzy artykuły podsumowujące najważniejsze osiągnięcia misji.

Ku zaskoczeniu geologów, na powierzchni planetoidy Eros widać ponad 250 zagłębień, w których zgromadziły się osady pyłu. Zagłębienie widoczne na zdjęciu ma średnicę prawie 90 metrów i jest otoczone przez liczne małe głazy.

Jednym z ciekawszych wyników było odkrycie niebieskawych obszarów zawierających drobniutki pył. Wydaje się, że został on wydarty spod powierzchni Erosa za pomocą sił elektrostatycznych i spłynął po niej jak woda, do zagłębień w gruncie.

Ogromnym zaskoczeniem było zauważenie na powierzchni Erosa dużej ilości niewielkich głazów, które wydają się być pozostałością zderzenia planetoidy z jakimś innym, dość dużym obiektem. Na zdjęciach zebranych podczas lądowania naukowcy doliczyli się 6760 skał o wielkości przynajmniej 15 metrów, luźno rozrzuconych po powierzchni planetoidy i koncentrujących się wzdłuż równika Erosa oraz wokół dużego krateru tymczasowo nazwanego Shoemaker. Po przeprowadzeniu kilku symulacji nasunął się logiczny wniosek, że skały są wynikiem zderzenia Erosa z dużym ciałem niebieskim, którego ślad jest także widoczny w postaci dominującego krateru Shoemaker o średnicy 8 milometrów. Głazy w pobliżu krateru Shoemaker prawdopodobnie leciały krótko, podczas gdy głazy leżące dalej orbitowały godzinę lub dwie przed opadnięciem na powierzchnię Erosa.

Astronomom wydawało się wcześniej, że ze względu na niewielką prędkość ucieczki z planetoidy, jej powierzchnia powinna być bardzo gładka i wolna od jakichkolwiek kamieni. Przy zderzeniu powinny one otrzymać tak duże prędkości, że bez problemów powinny opuścić sferę przyciągania grawitacyjnego Erosa. Ich obecność na powierzchni planetoidy pozwoli być może rzucić więcej światła na zderzenia obiektów kosmicznych.

Nie wiemy bowiem, w jaki sposób nieduży Eros przetrwał zderzenie, którego efektem jest 8 kilometrowy krater. Dotychczasowe rachunki pokazują, że planetoida tak niewielka i wydłużona powinna, podczas zderzenia, przełamać się na pół. Ponadto, rozkład głazów i kamieni na powierzchni Erosa daje szanse na oszacowanie tego, jak wygląda on w środku.

Astronomowie sugerują, że nie jest on zbyt sztywnym obiektem i składa się z luźno zlepionego materiału. Taka struktura mogłaby pochłonąć część energii zderzenia, a przez to uniemożliwić rozbicie planetoidy na kilka części.

Być może dokładna analiza danych zebranych przez NEAR-Shoemaker pozwoli nam dowiedzieć się czegoś więcej o tym, jak niszczyć obiekty podobne do Erosa. Trzeba bowiem pamiętać, że orbita Erosa przecina się z orbitą Ziemi i kiedyś planetoida ta może wejść na kurs kolizyjny z naszą planetą. Obiektów podobnych do Erosa, będących potencjalnym zagrożeniem dla Ziemi, jest znacznie więcej.

Autor

Anna Marszałek