Wszystko poszło bez przeszkód. Nieco wcześniej niż planowano, bo już ok. 7:00 naszego czasu, blisko 1500 rozgrzanych do białości fragmentów Mira runęło do południowego Pacyfiku.

Dziś zakończył się piętnastoletni okres służby Mira na orbicie. Około 1:54 naszego czasu zakończył się pierwszy etap hamowania stacji silnikami przycumowanego do niej statku Progress. Trwał on ok. 22 minut i zmniejszył prędkość obiektu o blisko 9 m/s. Kolejne włączenie silników miało miejsce o 3:01 i zakończyło się o 3:24. Ostatni etap rozpoczął się 2 minuty wcześniej niż planowano – o 6:07. O 6:28 skończyło się paliwo, a prędkość zmalała na tyle, że stacja weszła w gęste warstwy atmosfery i zaczęła płonąć. Turyści zgromadzeni na wyspach archipelagu Fidżi stali się świadkami wspaniałego widowiska. Mówią o kuli ognia przemierzającej niebo z dużą prędkością, lub o chmurze świecącego pyłu. Widzieliśmy pięć czy sześć smug dymu – widowisko trwało około 10-15 sekund; następnie słychać było serię eksplozji – twierdzi przebywający w Nadi reporter agencji Reuters Mark Baker.

W Polsce nie mieliśmy możliwości obserwowania tego przedstawienia – ostatnia orbita stacji nie przebiegała nad naszym krajem, a okres jej dobrej widoczności skończył się u nas ok. tydzień temu.

Radary naszych kolegów z USA potwierdziły, że sprowadzenie stacji odbyło się bez odchyleń od zaplanowanej trajektorii – powiedział Jurij Koptew, szef Rosyjskiej Agencji Kosmicznej – Dziękujemy naszym ekspertom, że tak doskonale przeprowadzili tę operację. To kolejny dowód na to, że Rosja jest superpotęgą w kosmosie – dodał.

Szczątki uderzyły o powierzchnię wody z prędkością od 200 do 300 m/s i rozproszyły się na obszarze długim na prawie 6 tys. km i szerokim na 200 km między Chile i Nową Zelandią.

Nie ucierpiał żaden z 27 nowozelandzkich kutrów rybackich, znajdujących się w strefie upadku. Szczątki stacji pędziły z prędkością wystarczającą do przebicia dwumetrowej warstwy żelbetonu.

O 6:59 15-letni rozdział historii podboju kosmosu zamknął się z pluskiem. Rosjanie rozpoczęli go w 1981 roku – postanowiono wybudować na orbicie obiekt, który zastąpi ciasne kapsuły i pozwoli astronautom na wykonywanie bardziej skomplikowanych i dłuższych eksperymentów naukowych. Budowa zaczęła się 5 lat później – wtedy wystrzelono pierwszy moduł. W kilka lat Mir osiągnął długość 45 metrów i wagę 140 ton. Pierwotnie planowany na 3 lata, przetrwał na orbicie do dziś. Mimo że deorbitacja stacji miała wielu przeciwników, to dalsze utrzymywanie Mira na orbicie nie miało sensu. Odegrał on, co prawda, ogromną rolę dla nauki (również polskiej), jednak w ostatnich latach kierownicy stacji na Ziemi mieli problemy z wymyślaniem kolejnych zadań dla kosmonautów znajdujących się na pokładzie stacji. Zresztą i bez tego mieli oni mnóstwo roboty przy naprawianiu ciągłych usterek, które trapiły Mira od kilku lat. Stał się on zdewastowanym luksusem za 250 mln dolarów rocznie, na który Rosjan nie było dłużej stać.

Mimo że nigdy wcześniej ludzkość nie miała okazji sprowadzać na ziemię tak dużego obiektu (stacja ważyła 140 ton, ok. 25 ton dotarło do Ziemi), to Rosjanie mogą być dumni, że zrobili to tak precyzyjnie. A przy tym, wzbogacili się o cenne doświadczenia, które z pewnością przydadzą się za 15 lat – wtedy z orbity trzeba będzie sprowadzić ISS. A ten ważyć będzie nie 140 a 400 ton!

Autor

Tomasz Lemiech