W sobotnie południe wciąż niewiele można było dowiedzieć się z mediów. Dziennikarze radiowi wypytywali, jakiego rodzaju szczątki udało się już znaleźć. Mogłem sobie tylko wyobrazić, jak bardzo świat chciał coś zobaczyć, cokolwiek„. Dziś pokazujemy tragedię Columbii oczami człowieka, który znalazł się jej najbliżej. John Frederick jest mieszkańcem Nacogdoches – najstarszego miasta w Teksasie, a ostatnio także najczęściej odwiedzanego przez media miasta w USA. Publikujemy zdjęcia, które wykonał i dziękujemy za ich udostępnienie.

O 8:04 obudził mnie ogłuszający grzmot. Po nim nastąpił drugi, mniejszy oraz długie dudnienie, które trzęsło naszym domem przez jakieś 20, 30 sekund” – relacjonuje John. „Uderzenie dźwięku i dudnienie było zdumiewające. Słyszeliśmy już wcześniej gromy [powstające przy przekraczaniu prędkości dźwięku], ale ten był o wiele głośniejszy, a dudnienie przypominało uderzenie pioruna pomnożone przez 50. Bardzo niskie, głośne i niesamowicie silne. Niektórzy spośród ludzi, z którymi rozmawiałem, myśleli, że to gaz wybuchł gdzieś w pobliżu. Inni podejrzewali wykolejenie pociągu„.

Udałem się z żoną i dziećmi do salonu. Dom nadal trząsł się w posadach. „Czy to trzęsienie ziemi?” – spytała jedna z moich córek. Nawet psy były przerażone. Pomyślałem, że to Siły Powietrzne musiały się gdzieś strasznie spieszyć. Wyszliśmy na zewnątrz i zobaczyliśmy pas dymu rozciągający się nad domem z zachodu na wschód. Wyglądał trochę dziwnie. Pomyślałem, że mógł to być meteor, ale przelot odrzutowca bardziej mnie przekonywał. Nie pamiętałem, że dziś miał lądować wahadłowiec i nie miałem pomysłu, co jeszcze mogło wywołać takie dźwięki.„.

10 minut później zadzwoniła moja mama i powiedziała nam, co się stało. Włączyliśmy CNN. Nic jeszcze nie mówili o naszej okolicy, ale wiedzieliśmy, że będą mówić. Wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy na wschód, próbując podążać za smugą dymu, która zaczęła się rozpływać. Wyglądało na to, że dym wisi na małej wysokości i pomyślałem, że uderzenie musiało nastąpić kilka mil od naszego domu. Przejechaliśmy ok. 20 mil i zatrzymaliśmy się przy sklepie. Spotkaliśmy małżeństwo, które było w Mansfield w Luizjanie i też to widzieli. Opisywali to jako coś przypominającego zimne ognie, którymi dzieci lubią się bawić. Wróciliśmy więc do Nacogdoches i zaczęliśmy szukać pozostałości, które widać na zdjęciach. Większości szczątków pilnowała Gwardia Narodowa, a nawet zwykli ludzie„.

Szczątki Columbii (12)

Ten fragment z impetem wbił się w ziemię. Autorem zdjęcia jest John Frederick, mieszkaniec Nacogdoches (Teksas). Publikacja za zgodą autora.

Szczątki Columbii (11)

Szczątki są bardzo zróżnicowane pod względen rozmiaru. Ten fragment spadł na drogę w Nacogdoches. Obok leżą kluczyki samochodowe dla porównania wielkości. Autorem zdjęcia jest John Frederick, mieszkaniec Nacogdoches (Teksas). Publikacja za zgodą autora.

Szczątki Columbii (10)

Ten kawałek konstrukcji aluminiowej znaleziono na farmie hodowli bydła na zachód od miasta. Autorem zdjęcia jest John Frederick, mieszkaniec Nacogdoches (Teksas). Publikacja za zgodą autora.

Szczątki Columbii (9)

Jeden z wielu nadtopionych elementów konstrukcji promu, które spadły na Teksas. Autorem zdjęcia jest John Frederick, mieszkaniec Nacogdoches (Teksas). Publikacja za zgodą autora.

Szczątki Columbii (8)

Kawałek ceramicznej płytki chroniącej wahadłowiec przed wysoką temperaturą. Zadziwiające, jak lekkie są te elementy. Autorem zdjęcia jest John Frederick, mieszkaniec Nacogdoches (Teksas). Publikacja za zgodą autora.

Szczątki Columbii (7)

Kawałek stopionego włókna szklanego. Do stopienia takiego włókna potrzeba temperatury ponad 1000 stopni Celsjusza. Autorem zdjęcia jest John Frederick, mieszkaniec Nacogdoches (Teksas). Publikacja za zgodą autora.

Szczątki Columbii (6)

To jeden z większych fragmentów – prawdopodobnie zbiornik paliwa. Autorem zdjęcia jest John Frederick, mieszkaniec Nacogdoches (Teksas). Publikacja za zgodą autora.

Szczątki Columbii (5)

Zniszczona zawiasa znaleziona na placu budowy w Nacogdoches. Autorem zdjęcia jest John Frederick, mieszkaniec Nacogdoches (Teksas). Publikacja za zgodą autora.

Szczątki Columbii (4)

Dziennikarze otoczyli specjalistę z Uniwersytetu Stanowego w Austin, który przy użyciu plecakowego odbiornika GPS (biały kształt to antena) odczytuje położenie znalezionego fragmentu orbitera. W ten sposób lokalizowane są nawet najdrobniejsze szczątki. Autorem zdjęcia jest John Frederick, mieszkaniec Nacogdoches (Teksas). Publikacja za zgodą autora.

Szczątki Columbii (3)

Na tym kawałku blachy widoczne są zmiany koloru spowodowane wysoką temperaturą. Autorem zdjęcia jest John Frederick, mieszkaniec Nacogdoches (Teksas). Publikacja za zgodą autora.

Szczątki Columbii (2)

„TOP, INBOARD, FACE” – głosi napis na tym pogniecionym kawałku blachy. Autorem zdjęcia jest John Frederick, mieszkaniec Nacogdoches (Teksas). Publikacja za zgodą autora.

Autor

Tomasz Lemiech

Komentarze

  1. Tomek    

    Śmieci — Spadły dwudziestoletnie śmieci. Żałosny dowód na zachamowanie ludzkiej technologii kosmicznej. Zwolniliśmy. Jeszcze jeden taki rozsyp starego wachadłowca i być może całkiem się zatrzymamy. Ze względów bezpieczeństwa.

    1. Michał M.    

      Częściowo się zgadzam — Fakt, postęp w dziedzinie podboju Kosmosu zwolnił. Wszystko przez rozpad ZSRR. Amerykanie nie mają się z kim ścigać. Zimna wojna akurat w podboju Kosmosu przynosiła pozytywny skutek (bez zimnej wojny i rywalizacji mocarstw nie byłoby też wielu technologii, między innymi internetu).

      Z drugiej strony – 20-letni samolot jeszcze nie jest taki stary. Samoloty LOT’u są młodsze, ale tylko dlatego że firma stosunkowo niedawno wymieniła Tu-154 na Boeingi 737. Gdyby nie to – wciąż latalibyśmy starymi radzieckimi maszynami (władza nadal lata rządowym Tu).

      Samolot przechodzi bardzo często drobazgowe kontrole, remonty i dlatego samolot starzeje się wolniej. Prowadzi zdrowy tryb życia i korzysta z badań lekarskich. A pamiętaj, że jest mocno eksploatowany. Niektóre maszyny spędzają więcej czasu w powietrzu niż na Ziemi.
      Na wolne starzenie samolotu wpływa też to, że pilotami zostają tylko ci, którzy umieją je prowadzić. A popatrz na kierowców samochodów – ilu z nich ma prawo jazdy, a nie umie jeździć? Tragedia!

      Tu oczywiście mówimy o czymś więcej niż Boening 737, mówimy o samolocie kosmicznym. I moim zdaniem trudno jest odpowiedzieć na pytanie czy 22-letnia Columbia była stara czy młoda. Najwyraźniej była chora, ale wahadłowce to pierwsza seria samolotów kosmicznych, szybkość starzenia jest nieokreślona (jak 0/0).

      pozdrawiam

      1. Tomek    

        Śmieci a ŚMIECI — Ilość cykli i amplituda naprężeń decydują o zmęczeniu materiału, po każdym cyklu naprężeń ot ciut ciut wzrasta prawdopodobieństwo pęknięcia – od śrubki lampy ulicznei, pod którą przechodzisz codziennie, do kadłuba wahadłowca.
        Ale to wcale nie o to chodzi, że coś się „amortyzuje zmęczeniowo” , bo to przeciez pianka, dużo gorsze jest to, że rzeka czasu płynie a technologia w tym czasie nie wiosłuje naprzód – więc się cofa.
        Gdyby nie Werner Von Braun …… (Mars Direct – najlepiej rakietami z programu Apollo , czytałeś ? ) I to jest właśnie żenada.

    2. ®afał Szul©    

      Śmieci? Czyli o postępie, nowoczesności, i o… dojrzałości — Kosmos – nie jest zbyt przyjazny. W otoczeniu tak niesprzyjającym, w warunkach bardzo trudnych, przy obciążeniach sprzętu bliskich wartości dopuszczalnych, granica pomiędzy drobnym defektem, a całkowitą katastrofą – jest niezwykle cienka. Dlatego, jak pisałem wcześniej, niezawodność jest taka ważna, a nawet: podwójnie ważna!

      Ze względu na koszty wynoszenia na orbitę dobrze jest, gdy jakiś, umieszczany tam (w kosmosie) sprzęt, można użytkować dość długo. Długo, i bez większych obaw, że się zepsuje. A wtedy niezawodność jest ważna potrójnie!

      Funkcjonowanie złożonych konstrukcji zależy od dziesiątków różnych obwodów. A każdy z nich – zawiera setki mechanizmów, które mają tysiące części. I niemal każda z nich – jest potencjalnym źródłem kłopotów. Zaś te, jak wiadomo – chodzą parami…
      Już sama ilość części – zwiększa „powierzchnię trafienia”: jeśli tylko coś może się zepsuć, to się zepsuje, prędzej czy później – To cytat z księgi praw Parkinsona.
      I jeszcze jeden: jeśli się zabezpieczysz w dziesięciu miejscach, to pierdyknie – w jedenastym.
      Przetestujesz obwód na 99 sposobów, to awaria przybierze wariant sto pierwszy…

      Dlatego niezawodność sprzętu kosmicznego ważna jest nawet poczwórnie. Albo i do kwadratu…
      Trzeba też pamiętać, że występuje tam jeszcze wiele krytycznych spraw, również mających priorytety bardzo wysokie, np. niska masa. Wszak każdy dodatkowy kilogram, to kilkanaście tysięcy dolarów kosztów transportu! Nie trudno dostrzec, że mamy tu pewien konflikt, bo: sposobem zwiększenia trwałości i / lub niezawodności niektórych elementów, jest wykonanie ich z pewnym nadmiarem materiałowym. Lecz brak jest na to miejsca, no i – udźwigu.
      Jak to wszystko pogodzić?!
      Oczywiście: nowe materiały. Bardziej zaawansowane technologie. I wspaniała rzecz: miniaturyzacja.
      Świetnie! Powiedzcie to nabywcom najnowszych samochodów, szczególnie tych… no, mniejsza o markę. Fabryka wzywa ich do wizyty w autoryzowanym warsztacie, bowiem niezbędne okazały się, hm, powiedzmy, pewne poprawki. Nie pierwszy to, i na pewno nie ostatni: przykład wprowadzania nowości, w sposób nieco zbyt pospieszny.
      A jeszcze: dawniej, gdy coś się zepsuło – można to było czasem naprawić samemu, lub w byle warsztaciku. Lecz coraz częściej, nawet z jakimś bzdetem – musimy skorzystać z serwisu „specjalistycznego”. A tam podłączają nasz pojazd do „komputera diagnostycznego”, który wyrokuje: wymienić płytkę BZDT-57… Oczywiście nikt nie będzie nawet próbował w niej dłubać obcęgami!
      Aha, uszkodzonej płytki nie możemy zastąpić inną, nawet bardzo zbliżoną, dajmy na to D..PRL-57, to chyba jasne! Dlatego, gdy mamy dość daleko do sklepu, to czasem znacznie lepiej spisują się konstrukcje dość… wiekowe! Gdzie części nie są aż tak wysoko-specjalizowane, i można dokonywać pewnych podmianek, wyjmując obwody z urządzeń mniej ważnych. Fachowcy nazywają to  kanibalizacją sprzętu…
      Dzięki temu niektóre przyrządy, choć niby stare, to, jak pamiętamy: mogą być całkiem jare! Dlatego nie wymienia się ich na żadne „cudeńka”…

      Ale i jakieś ulepszenie materiałów – też niesie ze sobą ryzyko! Bo: a nuż widelec wichajster, który żeśmy unowocześnili – spowoduje uszkodzenie elementu sąsiedniego, z którym przedtem, w swej starej wersji – nie wchodził w żadne konflikty… Bez długiego okresu zbierania doświadczeń, i to w warunkach polowych – nie da się przewidzieć wszystkich możliwych konsekwencji dokonanej innowacji.
      Jest takie przysłowie: lepsze – wróg dobrego. Zaś Amerykanie powiadają: trzymaj to (zachowaj, gdy jest) głupio-proste!
      (my powiadamy: genialnie proste. A innym razem: proste, jak budowa cepa…)
      Jest tu, jak widać, pewna sprzeczność. Jeśli coś ma być lepsze, to oczywiście musi być inne. Lecz gdy już wprowadzimy zmiany, to dość długo będzie trwało, zanim nabierzemy pewności, że owo „nowsze” – jest chociażby… dobre!

      I w tym właśnie aspekcie warto spojrzeć na fakt, iż „urządzeń kosmicznych” jednak nie produkuje się seryjnie. Chociaż oznacza to, że nie robi się żadnych groszowych oszczędności, że nikt nie będzie sugerował np. użycia tańszych materiałów – lecz wytwarzanie tak niepowtarzalnych, unikatowych produktów, oznacza, że niektóre koszty, a szczególnie: testów – stają się niebotyczne! I wręcz nie sposób zweryfikować poprawności konstrukcyjnej, bowiem jakiś feler – może się objawić dopiero przy specyficznym połączeniu kilku czynników…

      Pewne uśmieszki wzbudziła onegdaj na tym forum wiadomość, iż NASA skupuje jakieś starocie na „giełdzie rzeczy używanych”. Chodziło o części komputerowe…
      O tym, dlaczego najnowsze kości niezbyt dobrze się spisują w kosmosie – już kiedyś pisałem. Teraz dodam jeszcze: jeśli jakieś rozwiązania się sprawdziły, to lepiej ich na siłę nie unowocześniać. Trzeba mieć naprawdę ważny powód! Tym bardziej, gdy są elementem całej, złożonej architektury, też już przetestowanej. I zmiana jednego drobiazgu – pociąga za sobą konieczność dalszych przeróbek! Wprowadzając do całości „równania” – coraz więcej niewiadomych.

      Dlatego też konstrukcje szczególnie udane – mają żywot wyjątkowo długi. Przedwojenne DC-10. Parę egzemplarzy lata do dziś! A pamiętacie, kiedy odbył swój lot pierwszy Jumbo Jet? Ciekawe, czy ktoś sobie przypomni…
      Cieszę się, że kupujemy „pełnoletniego” F-16, a nie  nowiutkiego, można by nawet powiedzieć: nowonarodzonego bobaska – Gripena. Konstrukcja Lockheed Martina ma już parę latek, w trakcie których dała się dobrze poznać, i wiemy dziś, że jest to wyrób dojrzały. Przypomnę, że firma ta współpracuje też (często-gęsto) z NASA, dzięki czemu jakoś-tam wsparliśmy przemysł kosmiczny 🙂

      Oczywiście, zarówno podczas eksploatacji konkretnych maszyn, jak i, w znacznie większym stopniu: w miarę produkcji następnych – prowadzi się różne prace, które eliminują dostrzeżone błędy, zmniejszają ryzyko awarii, podnoszą bezpieczeństwo, i osiągi.
      Wprowadzane są korekty, retusze, drobne przebudowy. Podejmowane są modernizacje zarówno pewnych wycinków, jak i całych systemów. Czasami jest to kosmetyka, ale bywają też zmiany idące dość daleko. Powtarzam: zmiany, a nie jakieś budowanie od podstaw.

      Egzemplarze schodzące dziś z taśmy mają już niewiele wspólnego z tymi, które u Boeinga, czy w Lockheedzie produkowano, gdy dany model wchodził do użytku. Zmieniły się niemal nie do poznania – dzięki ewolucyjnej pielęgnacji konstrukcji, w trakcie której dokonywano wielu modernizacji. Starając się jednak nie przesadzać, z ilością nowinek. Bo każda z nich niesie ze sobą znaczny ładunek nieprzewidywalnych konsekwencji. Które mogą się na siebie nakładać, dodawać, mnożyć, a nawet – potęgować. A wtedy najczęściej zupełnie nie wiadomo, jak sobie z tym pasztetem radzić! Totalna zgaduj-zgadula…

      Columbia była złomem? Nie sądzę!
      Po jakichś zmianach – promy tego typu będą latać nadal. Być może przez  następne ćwierć wieku, albo nawet i dłużej…

      1. Marcin    

        Chapeau bas! — Uff, a ja już chciałem napisać manifest w obronie Columbii. Brawo Generale!

        Ktoś kiedyś napisał na tym forum, że roboty są coraz bardziej niezawodne. Zastanawiałem się wtedy, na czym ta większa niezawodność miałaby polegać. Np. – czy Mars Polar Lander był bardziej niezawodny od Vikingów? Na pewno był bardziej „nowoczesny”, ale czy był bardziej niezawodny?

        Rafał słusznie zauważył, że w kosmosie najważniejsza jest niezawodność. Od siebie mogę dodać, że jeśli chodzi o maszyny, to drugim z najważniejszych czynników jest skuteczność (w realizacji wyznaczonych zadań) co w pewnym stopniu wiąże się z niezawodnością. Reszta ma całkowicie drugorzędne znaczenie.

        Co jakiś czas pojawiają się głosy o konieczności budowy nowych wahadłowców. Jeśli ich „nowoczesność” ma polegać na tym, że będą tańsze w eksploatacji i będą miały większe możliwości, to ja jestem jak najbardziej „za”, jeśli jednak ktoś mówi, że będą bardziej niezawodne – nie wierzę w to.

        Columbia nie zdołała tym razem wrócić na Ziemię, ale przyczyną katastrofy na pewno nie była „starość” konstrukcji. Wg mnie amerykańskie wahadłowce to wspaniałe maszyny i nadal mogą bezpiecznie latać. Nie można ich przekreślać tylko dlatego, że zostały zaprojektowane w latach siedemdziesiątych.

        Pozdrawiam, Marcin

Komentarze są zablokowane.